Z ogromną czułością chcę Wam przedstawić Felicję. Oto kotka rasy tonkijskiej. Ma zaledwie 13 tygodni a skutecznie rozmontowała mnie na drobne. Zachwycam się każdym jej skrawkiem, bo wszystkie fragmenty tej cudnej postaci są tego warte. Jej ogromne niebieskie oczy wyglądają, jakby można w nich było dostrzec cały świat. Myśląc całkiem poważnie — sądzę, że tam istotnie mieści się kosmos. Nasza miłość i człowieczeństwo, które sprawdzamy w kontakcie z drugą istotą, z przyrodą w ogóle. Wszystko jest w tym spojrzeniu, trzeba tylko umieć wnikliwie patrzeć i czytać ze zrozumieniem płynące do nas przekazy…
Nasi przyjaciele wdrukowują się w nasze serca na stałe. Nawet jak nieszczęśliwie odchodzą, pamięć o nich trwa, dokąd wspominamy, opowiadamy innym, wizualizujemy przeżyte z nimi chwile. Tak jest właśnie z moją Franią. Wciąż widzę jej gesty, spokojny sen zamknięty w doskonałej formie puszystej kuleczki, w głowie słyszę jej przyjazne mruczenie, a w objęciach czuję ciepło kochanego ciałka. Dalej mówiąc o niej, głos mi się łamie i z trudem powstrzymuję łzy. Zwyczajnie stale tęsknię… naprawdę mocno.
Czas czy miłość leczy rany?
Mam świadomość nieocenionej roli czasu, który nawet największe straty potrafi w końcu spatynować leczniczym mchem ukojenia. Ale to jeszcze nie ten moment i pewnie długo mi przyjdzie na niego poczekać. Życie toczy się jednak bez względu na ilość mieszkającego w nas smutku. Po prostu godzina za godziną zegar przesuwa wskazówki i tak mijają kolejne dni. Mimo szczerego zdziwienia, że świata nasza strata nic a nic nie obchodzi, codzienność płynie bez najmniejszego wahnięcia. Bez względu na niemoc, która nas trawi i przekonanie, że wszystko wokół powinno wespół z nami czuć tą wsteczną, nic się takiego nie dzieje.
Czy jedna miłość może być lekarstwem na inną? Czy metoda klin klinem działa? Życie pokazuje, że jednak tak. I nie chodzi o to, by zapomnieć, odrzucić, w banalny sposób się pocieszyć. Mechanizm raczej na tym polega, żeby móc znowu obdarować kogoś tą miłością, która tęskniącej po stracie osobie wylewa się przez nadmiar. Darczyńca odczuwa ulgę, odzyskuje spokój, a obdarowywany ma z tej opieki niekłamaną radość. Obie strony są więc ukontentowane i nie ma co rozdzielać włosa na czworo, grzebać w czeluściach moralnych zagadnień. Jest kochanie, jest nowa przyjaźń, jest zadowolone mruczenie kolejnego stworzonka i uśmiech na twarzy ludzkiej kociej mamy — znaczy się — jest dobrze! I tego postanowiłam się trzymać. Niczego nie zapomniałam, ale wiem, że dni nie cofnę, życia nie przywrócę. Jedyne co mogę i chcę zrobić, to zachowując wspomnienia, dać sobie i następnemu czworonogowi szansę stworzenia nowej więzi, a z nią wartości nie do przecenienia.
Jak to z Felicją było
Tak oto pojawiła się u nas Felicja. Czekałam na nią kilka tygodni. Po mój „prezent” pojechałam do Warszawy tuż przed Wigilią. To podarek w przenośni i dosłownym tego słowa sensie… Fizycznie Felicja żyje w moim domu i to ja się o nią troszczę, ale to też członkini większej społeczności, istotna część naszej załogi. Jak pamiętacie firmową muzą, która sprowokowała powstanie linii Folk była Frania. Felicja od teraz przejmuje pałeczkę po swojej nieodżałowanej poprzedniczce. Znów będziemy Wam opowiadać, jak się miewa. Z pewnością stanie się też inspiracją do wielu ciekawych pomysłów na nowe koncepcje rozwoju Folka.
Wracając do dnia wkroczenia Felicji na scenę.
Zobaczyłam ją i od razu wiedziałam, że to właśnie ona. Fela ma szampański kolor, a uszy, pyszczek, końcówki łapek i ogon — w kolorze ciemnego brązu. Jako jedyna spośród inaczej umaszczonego i bardzo aktywnego rodzeństwa schowała się pod kaloryferem, za nic nie chcąc podejść. Jakby wiedziała, że mam ją zabrać, odłączając od dotychczasowej rodziny. Tygiel emocji. Rozczulał mnie jej przestraszony pyszczek wciskający się w żeliwne żebra kaloryfera starej kamienicy, rozumiałam jej przerażenie, a jednocześnie tak bardzo chciałam wziąć na ręce i uspokoić. Hodowczyni też przeżywała niełatwy czas rozstania. Czyniąc znak krzyża na maleńkiej główce kotki, pocałowała ją i życzyła szczęśliwej podróży do dobrego domu. Pomyślałam, że właśnie do takiego ja zabieram.
W drodze powrotnej wsunęłam rękę przez uchylone drzwiczki transportera, a Fela spała z łebkiem opartym o moją dłoń. Już wtedy wiedziałam, że proces nabierania do mnie zaufania pomyślnie się rozpoczął.
Dzień dobry w nowym domu
Po przyjeździe do domu bardzo długo nie chciała wyjść z kontenera. W końcu zgłodniała i postawione blisko jedzenie nakłoniło ją do porzucenia kryjówki. Z godziny na godzinę była śmielsza, ale i tak najlepiej czuła się w objęciach. Pierwszą noc przespała, tuląc się do mnie. Rano jeszcze długo siedziała pod kocem, jakby czekała na sygnał, że może już spod niego wyjść, że jest bezpieczna.
Pomyślałam, że to najspokojniejszy kot, jakiego w życiu widziałam. Przymilny, cichutki, grzeczny. Najbardziej przypominała mi dobrze ułożone ludzkie dziecko, takie, co gdzie posadzisz tam siedzi, nie odzywa się nie pytane, nie marudzi, nie brudzi, śpi idealnie, je wszystko, co mu podasz. Hmmm… całkowicie fikcyjne założenie, życzeniowe mrzonki. Byłam więc świadoma, że jest tylko kwestią czasu, kiedy w tym rozkosznym stworzonku coś zakipi…
Dzika puma
Nie chcąc od progu nas przestraszyć, Fela strategicznie poczekała dni kilka. Uśpiła nieco uwagę otoczenia, a po zapoznaniu się z topografią i zapachami mieszkania oraz głosami domowników uznała, że teraz już może zdradzić swój — skrzętnie skrywany w miękkim jak aksamit ciałku — sekret. Nie, ona nie jest po prostu kotem, ona jest pumą, najdzikszą, najszybszą, najgroźniejszą i krwiożerczą. Drżyjcie meble, półki z książkami, kable, poduszki, pledy, a nawet wiszące na ścianach obrazy. Ten dziki kot jest w stanie wytropić wszystko, dopaść i zagryźć na… prawie śmierć. Skopać tylnymi nogami również potrafi jak mało kto. Jest tak w tych kopniakach zawzięta, że często trwa chwilę, nim puma zorientuje się, że agresorem są jej słodkie stopy i tak naprawdę w ferworze walki, obija własną nogą swoją mordkę.
O walce z ogonem nie wspomnę. Co tu się wyrabia! Na jakich wysokościach i niewygodnych przeszkodach zapasy z ogonem mają swoje dramatyczne odsłony. Tarmoszenie zakończone upadkiem z wysokości nie zraża ani drapieżnika, ani ofiary, więc pogoń za ogonem trwa w najlepsze. Jedno oko po piracku przymrużone, z drugiego wyziera zawziętość i sportowa wola wygranej, właśnie tak wygląda wtedy moja kochana słodka kruszynka. Kiedy wreszcie uzna, że wygrała i pokonany ogon można zostawić w spokoju (do czasu…), Kicia znów staje się najgrzeczniejszym we wszechświecie dzieciątkiem. Tuleniom i umizgom nie ma końca. A spróbuj wtedy Felę odstawić na podłogę i nie zwracać na nią uwagi. Usłyszysz wtedy przeciągłe…. skrzypienie – cos jak odgłos rozszczelniającego się słoika albo uchylanie nienaoliwionych drzwi. W taki właśnie sposób Fela domaga się noszenia na rękach. W końcu pozycja z wysokości ponad metra daje zupełnie nową perspektywę na świat, no i możliwość wciśnięcia głowy w wybraną część ciała noszącego. Teraz to już prosta droga do nirwany. Kicia śpi… i może tak bardzo długo. Zmieniając jedynie pozycje na coraz bardziej karkołomne, ale jak widać, tylko w naszej opinii są one takimi, bo jej najwyraźniej jest błogo.
A może jednak drożdże nie puma?
Mogłabym długo pisać o tej fantastycznej koteczce i oczywiście robić to będę w odcinkach. W końcu to pierwszoplanowa aktorka folkowej sceny. A! Bo zapomniałam Wam powiedzieć o rzeczy wiekopomnej niemalże. Fela to nie tylko najsłodszy bobas stulecia, nie tylko najdziksza puma na świecie, ale też prawdziwe drożdże! Radość, którą wnosi oraz codzienne jej podpatrywanie w niezmiennym zachwycie, wszystko to rodzi system rozmaitych skojarzeń, impresji, które pojawiają się w zaskakujących momentach, stając się niemal automatycznie zaczynem nowego projektu. Zalążek rośnie, rośnie, a dokarmiany miłością, nabiera coraz wyraźniejszych kształtów. Niewinnie wyglądająca Fela jest jak rozsadnik. Z każdym dniem na gruncie naszego współistnienia kiełkują nowe pomysły. Kolejne z nią spotkania sprawiają, że te drobne źdźbła staja się coraz bardziej dorodne. Puchata kuleczka jest też jak żagiew, od której wkrótce zapali się prawdziwy płomień nowej pasji, kolejnego projektu, który w naturalny sposób przeniesie Folka na następny poziom naszej dla Was opowieści.
Miłość doskonała
Niebywałe i zachwycające! Jaki ogrom dobrodziejstwa zwierzaki wnoszą w nasze życie. Jesteśmy pewni, że każdy, kto ma czworonożnego przyjaciela, posiada również niezliczoną ilość historii o rzeczach niezwykłych, związanych z tą relacją. Ja świadczę o tym, co Fela wnosi w moje osobiste życie, ale też chcemy pokazać, jak ta kruszyna zmienia oblicze firmy, a to już znacznie szerszy zasięg. Efekt motyla, matematyczna matryca, system naczyń połączonych, ciąg przyczynowo skutkowy…? Nie wiemy właściwie, jak to się dzieje, że drobna z pozoru rzecz, istota, zdarzenie, spotkanie, potrafi zaskakująco zmienić rzeczywistość, prowokować przedsięwzięcia, tworzyć nowe założenia. A może po prostu tak właśnie działa miłość doskonała, a z nią prawda o życiu z dobrym smakiem…